Dla niektórych mundial to szansa na zaznaczenie swojego miejsca w piłkarskiej historii, jednak dla większości graczy przede wszystkim długa przerwa, którą można wykorzystać na szlifowanie umiejętności i przygotowanie się do rundy rewanżowej. Zimowy okres przygotowawczy starszym piłkarzom kojarzy się z biegami górskimi i katorżniczymi zajęciami na siłowni, ale te czasy to już przeszłość.
W latach 90. zimowa przerwa w polskich rozgrywkach piłkarskich trwała nawet trzy miesiące, a w tym roku w związku z nietypowym terminem rozgrywania piłkarskich mistrzostw świata, nasi ligowcy będą mogli przypomnieć sobie te czasy. Po raz ostatni o ligowe punkty zawodnicy zagrali 13 listopada, a na ekstraklasowe boiska wrócą 27 stycznia. To dokładnie dwa i pół miesiąca przerwy. Co można robić w tym czasie? Oczywiście jedną opcją jest siedzenie przed telewizorem, oglądanie mundialowych meczów i leniuchowanie, ale dla profesjonalnych sportowców nie wchodzi ono w grę. Niezależnie od tego, co wymyślą ich trenerzy, już mogą odetchnąć z ulgą, bo czasy „podlewania tui” odeszły szczęśliwie do lamusa.
Jak piłka to tylko lekarska
Szkoleniowcy starej daty, kiedy planowali zimowe obozy, odmieniali przez wszystkie przypadki frazy takie jak „ładowanie akumulatorów” czy „budowanie bazy fizycznej”. Po wielotygodniowych obozach w górach zawodnicy mogliby śmiało zająć się biegami przełajowymi czy wystartować w Runmaggedonie. Gorzej z futbolem, bo często przez cały ten czas nie widzieli piłek na oczy. A jeśli już, to lekarskie, służące do treningu siłowego. Miarą udanego zgrupowania nie były piękne strzały, poprawa techniki czy umiejętne wprowadzenie nowinek taktycznych. Trenerzy cieszyli się, kiedy ich drużyna miała problem z wchodzeniem po schodach.
Z najcięższych treningów słynął Franciszek Smuda. Nowi piłkarze byli w szoku, kiedy po raz pierwszy doświadczali jego sposobu przygotowań, którego sztandarowym efektem było wymiotowanie z wysiłku w krzaki. Bardziej doświadczeni wiedzieli, że przed porannym treningiem lepiej nic nie jeść. Nic dziwnego, że w pierwszych meczach rundy wiosennej jego zespoły często wyglądały jak zdjęte z krzyża. Rozpędu nabierały w dalszej fazie rozgrywek, często wygrywając w końcowych minutach, co tylko utwierdzało jednego z najbardziej znanych przedstawicieli „starej szkoły” w słuszności swojego podejścia.
Kolejną ambicją trenerów w dawnych czasów było to, żeby dać zawodnikom tak mocno w kość, żeby zapomnieli o głupotach i nie mieli siły na imprezowanie, wypady „na miasto” czy inne formy spędzania wolnego czasu w sposób nie przystojący zawodowym sportowcom. Stąd trener Orest Lenczyk, mistrz Polski z Wisłą Kraków i Śląskiem Wrocław, zawsze organizował zimowe zgrupowania w Spale, z dala od pokus dużych miast. A na pytanie członków zespołu, czy wieczorem mogliby gdzieś wyskoczyć, z typowym flegmatyzmem odpowiedział: – Tak, do hali obok.
Piłkarze czy lekkoatleci
O ile tego typu zajęcia w przypadku dorosłych, już ukształtowanych piłkarzy, można jeszcze zrozumieć, o tyle podobne podejście do zimowych obozów futbolowych dla dzieciaków było czymś szkodliwym, co na pewno nie ułatwiało piłkarskiego rozwoju. Drużyny młodzieżowe jednego z klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej regularnie wyjeżdżały do położonego w Sudetach Świeradowa-Zdroju. I o ile młodzi piłkarze mogli przez telefon opowiedzieć rodzicom wszystko o miejscowych trasach do biegania i sali gimnastycznej, na której ćwiczyli przewroty w przód, skok przez kozła i dźwiganie ciężarów, o tyle zapytani o boisko znacząco milczeli. Granie w piłkę nożną było daleko na liście szkoleniowych priorytetów, co skutecznie zabiło pasję do futbolu u dużej części młodych. W końcu marzyli o zostaniu piłkarzami, a nie lekkoatletami.
– Na szczęście to już dawno i nieprawda, chociaż pewnie wciąż dałoby się znaleźć jakiś margines, gdzie w ten sposób pracuje się z młodzieżą. Wszystkie badania jasno pokazują jednak, że kluczowe w młodym wieku są tysiące powtórzeń różnych elementów gry, stały kontakt z piłką, wzmacnianie u młodych piłkarzy kreatywności i zaprzyjaźnianie ich z futbolówką. Program naszych zimowych obozów nie różni się specjalnie od letnich, stawiamy na pracę z wyspecjalizowanymi trenerami w małych, czteroosobowych grupach i indywidualną pracę z każdym zawodnikiem – podkreśla Marek Gołembowski, trener pracujący z młodzieżą w fundacji Polish Soccer Skills, która od 15 lat rewolucjonizuje polskie podejście do szkolenia.
– Pracujemy również z zagranicznymi trenerami, dla których oczywiste jest, że piłkarze muszą grać w piłkę. Oczywiście nie zaniedbujemy motoryki czy przygotowania taktycznego, ale wiemy, że bazą do dalszego rozwoju są indywidualne umiejętności. Dlatego też w naszych obozach uczestniczyli chociażby Jakub Kiwior czy Michał Skóraś, którzy w Katarze będą reprezentować Polskę na mistrzostwach świata – dodaje Ewelina Stępień-Kunik, prezeska fundacji Polish Soccer Skills, która w styczniu i lutym organizuje trzy turnusy obozów dla dzieci (7-17 lat) w Uniejowie, a w okresie świąteczno-noworocznym piłkarskie półkolonie w największych miastach.
Nie bój się zmiany na lepsze
Przez wiele lat Polska potrafiła szkolić na niezłym poziomie w zasadzie wyłącznie bramkarzy i obrońców. Na początku XXI wieku liderami drużyny narodowej byli gracze tacy jak Tomasz Wałdoch, Piotr Świerczewski czy Tomasz Hajto. Zawsze mieliśmy też dobrych golkiperów, ale gra na tej pozycji to po części sport indywidualny, o zupełnie innej charakterystyce. Generalnie polski futbol był fabryką twardzieli, którym zdecydowanie lepiej od grania w piłkę wychodziło przeszkadzanie rywalom. Nic dziwnego, że reprezentacji przez lata brakowało jakichkolwiek sukcesów. Teraz sytuacja się powoli zmienia. Coraz więcej młodych nie boi się piłki, imponuje wyszkoleniem i nie odstaje od rówieśników z zachodu. – Reprezentacja Polish Soccer Skills mierzy się regularnie z akademiami największych klubów, jak Manchester United, Bayern Monachium czy Sporting Lizbona. To są bardzo wyrównane starcia, często potrafimy wygrywać – podkreśla Ewelina Stępień-Kunik.
Tacy piłkarze jak Jakub Kiwior to dowód na skuteczną zmianę w polskim szkoleniu. Czasy, kiedy zimowe obozy polegały na przerzucaniu żelastwa i zabawie w kotka i myszkę z trenerem (jeden z doświadczonych zawodników przymocował swój sporttester do psa, żeby udawać, że biega, kiedy siedział w karczmie) odeszły do lamusa. I może szanse na to, że nasi piłkarze zrobią karierę w himalaizmie i pójdą w ślady Adama Bieleckiego czy Jędrka Bargiela zmalały, to rosną na to, że już niebawem w starciach z dobrymi drużynami nie będziemy musieli grać schowani za podwójna gardą i wykopywać piłkę byle dalej od bramki. Tylko pamiętajmy o jednej zasadzie: żeby dobrze grać w piłkę, trzeba dużo grać w piłkę.